Małe buteleczki to wynalazek diabła stworzony po to, żeby pomóc ludziom pić – powiedziała PAP Anna Biskot, psychoterapeuta uzależnień. Dodała, że elegancki pan w garniturze spokojnie wnosi do pracy w kieszonkach cztery płaskie flaszki, nic nie widać, może sobie spokojnie popijać.
PAP: Bardzo modny jest obecnie temat fentanylu, ja mam jednak wrażenie, że wciąż niedocenianą substancją psychoaktywną, zabijającą największą ilość osób w Polsce, jest alkohol, podczas gdy uzależnionych od tego syntetycznego opioidu jest garstka.
Anna Biskot: Jestem tego samego zdania, dodam tylko, że alkohol jest substancją legalną i powszechnie stosowaną. Oficjalnie podaje się, że ok. 2 proc. Polaków jest uzależnionych od alkoholu, ale według mnie to zaniżone dane. Wielu ludziom wydaje się, że alkoholik to ten, co stoi pod sklepem i żebrze o 2 zł. W rzeczywistości osób uzależnionych od alkoholu w każdej grupie zawodowej jest mnóstwo. W ciągu mojej 32-letniej kariery pomagałam wyjść z nałogu aktorom, politykom, naukowcom, o których nikt by nawet nie pomyślał, że mogą być alkoholikami. Części z nich, niestety, nie udało się z tego wyjść, zmarli. Ale przecież nikt w nekrologu nie napisze, że ktoś umarł z powodu wódy, tylko że zginął tragicznie albo że nie wytrzymało mu serce.
PAP: Mówiąc klasykiem – „Chopin gdyby jeszcze żył, to by pił”. Czym się różni pijak od alkoholika?
A.B. Alkoholizm to jest choroba, a pijaństwo jest wyborem. Po prostu, są ludzie, którzy lubią alkohol, lubią się pobawić, porozrabiać… Tyle że taki pijak, jak siedzi nawet na jakiejś imprezie, potrafi wstać od stołu o godz. 22, przerwać picie i wyjść, bo np. jutro rano ma samolot i musi wcześnie wstać. Bo to on decyduje, kiedy i ile wypije. Natomiast alkoholik, jak już zacznie pić, nie jest w stanie przewidzieć, kiedy skończy, jak skończy, gdzie skończy i czym to się skończy. Na tym polega ta choroba, że jak alkoholik dostanie choć trochę swojej ukochanej trucizny, będzie jej pragnął coraz więcej i więcej. Zaczyna się błędne koło – człowiek upija się, po przebudzeniu czuje się strasznie, ma tzw. moralniaka, wyrzuca sobie, że jest ostatnią szmatą, bo znowu dał ciała. Drżą mu ręce, poci się, może mieć biegunkę, bóle mięśniowe, tak jak przy grypie. Wówczas znów sięga po alkohol, wypija odrobinę – piwo czy setkę – i te wszystkie objawy odchodzą. Ale ponieważ jest alkoholikiem, to nie umie się na tej setce zatrzymać, jego organizm domaga się „jeszcze, jeszcze”, więc znów się upija. Tak zaczynają się ciągi alkoholowe – wielodniowe, wielotygodniowe, wielomiesięczne, czasami nawet wieloletnie.
PAP: A jakby pani nazwała osobę, która codziennie po przyjściu z pracy wypija dwa drinki?
A.B.: Trudno mi stawiać takie teoretyczne diagnozy, ale pewnie powiedziałabym: spróbuj przez tydzień nie wypijać tych drinków i zobacz, co się z tobą dzieje. Jak się będziesz czuła.
PAP: Co decyduje o tym, że ktoś, kto nawet nadużywa alkoholu, nie zachoruje na alkoholizm, a inny człowiek tak, i to bardzo szybko?
A.B.: Gdybyśmy to dokładnie wiedzieli, zapewne mielibyśmy już jakąś szczepionkę czy antidotum na alkoholizm. Natomiast są pewne czynniki, które tej chorobie sprzyjają. Żaden z moich pacjentów nie miał dobrego dzieciństwa, co nie znaczy, że wszyscy dorastali w biedzie, fatalnych warunkach, w przemocy, awanturach, patologii. Niektórzy pochodzą z dobrych, zamożnych domów, mieli opiekunki, superwakacje, wypasione ciuchy. Natomiast to, co wszystkich łączy, to syndrom braku miłości. Jak to pięknie powiedział psycholog Robert Rutkowski, każdy z nas powinien zostać wyposażony przez swoich rodziców w walizkę z milionem dolarów, ale nie tych zielonych, amerykańskich, tylko takich miłosnych, w postaci wsparcia, które sprawią, że będziemy mieć wysokie poczucie własnej wartości, będziemy szli przez życie pewnym, a nie przyczajonym krokiem. Ktoś, kto nie dostał takiej miłości, nosi w sobie cierpienie. Kiedy zetknie się z alkoholem, który wszak jest narkotykiem, wypije np. dwie lampki wina i odkryje, że wszystko stało się jakieś ładniejsze, jaśniejsze, a on weselszy, odważniejszy, będzie dążyć do powtórzenia tego stanu. W tym mechanizmie łatwo się uzależnić.
PAP: Spotkałam się już z teorią, że picie alkoholu jest formą autoterapii – zamiast pójść do psychiatry, bo mamy np. depresję, „zalewamy robaka”.
A.B.: Alkoholizm jest jak popełnianie samobójstwa na raty, więc trudno mówić o nim jak o czymś, co ma nam pomóc. Zwłaszcza wówczas, kiedy choroba się rozwinęła. Zresztą ludzie w chronicznej fazie choroby, kiedy już nie mają nic, a nie mają nikogo, bardzo chętnie wspominają „stare, dobre czasy”, kiedy było wesoło, byli przyjaciele, zabawa, muzyka, jakieś sukcesy, ale to wszystko wyparowało razem z wypitym alkoholem.
PAP: Kim jest dobrze funkcjonujący alkoholik?
A.B.: Oglądała pani film pt. „Żółty szalik” z Januszem Gajosem w roli głównej? On o tym opowiada. To może być np. bardzo dobry aktor, który świetnie gra, świetnie sobie radzi zawodowo, jest nagradzany, wszyscy go kochają, a jednocześnie pije, robi różne skuchy, które rodzina i menadżer ukrywają, żeby się nie wydało. Ma pracę, pieniądze, ma jeszcze dom i młodą żonę. To osoby uzależnione, które jeszcze się nie stoczyły: piękne kobiety, 35-40 lat, które nie założyły rodziny, bo szły w karierę, noszą buty na czerwonych zelówkach, a kiedy wracają z korpo do domu, wypijają dwie flaszki wina. One to wino kupują codziennie w innym miejscu, w innej dzielnicy, żeby nikt się nie zorientował, że tyle piją.
PAP: Jeżeli alkoholicy nie są w stanie przerwać ciągu, to jakim cudem dobrze sobie radzą w pracy?
A.B.: Biorą urlopy, zwolnienia lekarskie. No i często stosują tzw. klinowanie odroczone. Zamiast rano od razu walnąć sobie lufę na kaca, faszerują się lekami, więc często powstaje krzyżowe uzależnienie. Przesiedzą jakoś te ileś godzin w pracy i pierwsze, co robią po jej zakończeniu, to piją, żeby lepiej się poczuć. Często jeszcze w samochodzie. Miałam takiego pacjenta, kiedyś był jednym z dyrektorów w Mostostalu, który dojeżdżał do garażu i jeszcze w samochodzie wywalał dwie puszki piwa. Potem w domu kolejne dziesięć.
PAP: Gdzie mu się to mieściło?
A.B. Mieściło się. Proszę pani, kobiety spokojnie wypijają osiem puszek.
PAP: Czy jest różnica pomiędzy tym, jak piją mężczyźni, a jak kobiety?
A.B.: Po pierwsze kobiety o wiele, wiele szybciej się uzależniają niż mężczyźni, szybciej też u nich idzie destrukcja organizmu – mamy mniejsze wątroby, łatwiej je uszkodzić. Poza tym kobietom, jeśli już decydują się rozstać z piciem, jest dużo trudniej. Facet, jak zaczyna trzeźwieć, to wraca z pracy do domu i mówi rodzinie „do widzenia, nie ma mnie, bo dziś mam spotkanie z moim terapeutą albo dziś mam miting AA”. Natomiast kobieta musi odebrać dzieci z przedszkola, przygotować im na jutro ubranka, ugotować… Potem jest tak zmęczona, że ma siłę tylko na to, żeby podnieść kieliszek.
PAP: A w sposobie picia są jakieś różnice?
A.B.: Wiele kobiet najpierw pije tylko wino, bo uważają, że to taki damski trunek. Ale do czasu, potem przechodzą na wódkę, bo daje większego kopa. Jeszcze później, kiedy jest mniej pieniędzy, pije się wszystko, byle było tanie i miało procenty. Natomiast obie płcie najpierw piją towarzysko, a potem w samotności. Wycofują się z picia publicznego, a nawet jak pójdą na imprezę, to szybko z niej wychodzą, żeby w domu spokojnie się napić. Wracając do kobiet – często piją te, które są w nieszczęśliwych związkach, są ofiarami różnych form przemocy. Sięgają po alkohol, bo nie radzą sobie z bólem, z cierpieniem. Co ciekawe, one zazwyczaj starają się zachować wizerunek dobrej pani domu: umyłam okna, posprzątałam, porobiłam wszystko. Błysk w chałupie. A jak tak, to musi być nagroda. Jeden drink, drugi, trzeci…. Niektóre pacjentki opowiadały o wpadkach, jakie zaliczały. Np. mieli przyjść goście, więc było dużo roboty w domu, jak skończyły, postanowiły chlapnąć sobie dla kurażu, ale jak ci się zjawili, gospodyni była niestety w niedyspozycji.
PAP: Być może moja intuicja jest błędna, ale mam wrażenie, że coraz młodsze osoby się uzależniają, bo inicjacja alkoholowa następuje wcześniej, niż kiedyś.
A.B.: Z przykrością stwierdzam, że ma pani rację. Kiedyś uczestniczyłam, na prośbę szkół, w takich spotkaniach profilaktycznych z młodzieżą w wieku 14-15 lat i jej rodzicami. I najbardziej szokowali mnie właśnie dorośli, którzy – komentując moje słowa o zagrożeniach płynących ze spożywania alkoholu w młodym wieku – wyrzucali z siebie komentarze typu: „ale jak się przy rodzicach napije, to się nic nie stanie”. Przy tym patrzyli na mnie, jakbym się urwała z choinki. Niektórzy twierdzili, że lepiej, żeby się napili piwa, niż mieli palić jakieś narkotyki. Moje pokolenie inicjację alkoholową przeżywało w okolicach „osiemnastki”. Ale moi pacjenci w wieku trzydziestu paru lat już wcześniej. Dzisiaj miałam takiego pacjenta, pierwszy raz przyszedł do mnie: 36 lat, wykształcony, miły, przystojny człowiek, dwoje dzieci, żona. On zaczął pić, mając 13 lat, tanie wina. Jeździł na wakacje do babci na wieś, pili z kolegami te wińska i nikt nie zwracał na to uwagi. 13 lat a 18 – to jest pięć lat różnicy. Im człowiek wcześniej zaczyna pić, tym szybciej się uzależnia i tym większa destrukcja następuje.
PAP: Co alkohol robi z organizmem?
A.B.: Niszczy wszystkie komórki po kolei, niszczy mózg, wątrobę, serce, nerki. Nie ma takiego narządu, którego alkohol by nie dotykał. Oprócz tego niszczy mentalnie, rujnuje pamięć, zabija super ego, te uczucia wyższe, w jakie jesteśmy wyposażeni
PAP: Dlaczego alkoholicy umierają?
A.B.: Bo się nie leczą ani z alkoholizmu, ani z towarzyszących mu chorób. Np. alkoholicy często chorują na cukrzycę, ale jej nie leczą, bo nie da się brać diabetyków i pić. Wybierają więc picie, bo to jest najważniejsze. Podobnie jest z chorobami kardiologicznymi, nadciśnieniem, depresją. Najważniejszy dla czynnego alkoholika jest alkohol. To jest jego bóg, w związku z tym wszystko, co chce go odsunąć od picia, jest be.
PAP: Czy uważa pani, że zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych w jakiś sposób poprawi sytuację?
A.B.: Uważam, że tak. W ogóle niemoralne jest to, że w miejscach, gdzie przyjeżdżają kierowcy, najbardziej wyeksponowana jest gorzała, przez którą tylu ludzi ginie na drogach. Kolejną rzeczą, którą należy wyeliminować, są „małe buteleczki”. To jest wynalazek diabła stworzony po to, żeby pomóc ludziom pić. Pacjenci mi mówili, że kiedyś, jak ktoś chciał wejść na zakład z flaszką, to ją chował, trzymał za paskiem i cały drżał, że mu wyleci. Teraz elegancki pan w garniturze spokojnie wnosi do pracy w kieszonkach cztery płaskie flaszki, nic nie widać, może sobie spokojnie popijać. Pani włoży sobie ich kilka do torebeczki i pójdzie do biura. Małe buteleczki to także idealne wyjście dla tych, którzy mają mało pieniędzy, a poza tym potrzebują już niewiele do tego, żeby się upić.
PAP: A wszystkie te buteleczki takie ładne, kolorowe…
A.B.: Z obrazeczkami zdrowych dla zdrowia owoców. To jest potwornie niemoralne.
PAP: A czy moralne jest, że znani prezenterzy sportowi reklamują piwo?
A.B.: Jak widzę te reklamy muszę walczyć ze sobą, żeby nie złapać jakiegoś ciężkiego przedmiotu i nie walnąć nim w telewizor. To jest arcyniemoralne, jeżeli prezenter sportowy, o którym wiedzą wszyscy, że pije, jeszcze reklamuje alkohol. Przepraszam, jak się ma sport do picia? Albo jeżeli robi to aktor, który opowiada o sobie, jaki to on jest wierzący. Widać zapomniał o dziesięciu przykazaniach, z których jedno mówi o tym, żeby nie zabijać. Nie reklamuj gorzały, człowieku, bo ona zabija ludzi. I jeszcze Sejm: jedyne miejsce pracy, gdzie w sposób legalny nawet do śniadania można sobie wypić drinka. Świetny przykład, posłowie, dla obywateli.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP). fot. ilustracyjne/pixabay.com