Mężczyzna, który został w niedzielę zaatakowany przez niedźwiedzia w Bieszczadach był aktywistą z Inicjatywy Dzikie Karpaty – poinformowało w komunikacie Nadleśnictwo Lutowiska.
Leśnicy podkreślili, że gawra, w pobliżu której niedźwiedź zaatakował była im znana od stycznia tego roku. Wówczas nie stwierdzono bytowania w niej niedźwiedzia.
Od maja, czyli po okresie gawrowania prowadzono w tej okolicy prace hodowlane, wyłączając z nich okolice samej gawry. W sierpniu tego roku otrzymaliśmy pismo od Inicjatywy Dzikie Karpaty i Fundacji Siła Lasu, o konieczności natychmiastowego wstrzymania wszelkich zabiegów gospodarki leśnej w tym wydzieleniu leśnym
– napisali przedstawiciele Nadleśnictwa.
Wniosek od aktywistów o utworzenie strefy ochronnej
W sierpniu do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie wpłynął wniosek od aktywistów o utworzenie strefy ochronnej wokół miejsca gawrowania niedźwiedzia. Jak zaznaczyli leśnicy, zgodnie z zaleceniami RDOŚ do 31 października zostały zakończone prace w tym wydzieleniu i powieszono fotopułapkę, która miała monitorować okolice gawry. Nadleśnictwo podkreśliło we wpisie, że aktywiści wiedzieli o trwającej procedurze utworzenia strefy ochronnej na tym obszarze.
Niestety, w niedzielny wieczór – 12 listopada – naruszyli spokój gawrującego zwierza, prowokując dramatyczną sytuację, której stali się uczestnikami
– zaznaczyli leśnicy.
Łukasz Synowiecki, który był w niedzielę z kolegą w okolicach gawry podkreślił, że miejsce gawrowania nie było strefą objętą zakazem wstępu.
Odwiedziliśmy wydzielenie, w którym latem tego roku odkryliśmy wycinkę prowadzoną w pobliżu gawry niedźwiedzia. Samego ataku na kolegę nie widziałem, usłyszałem tylko jego krzyki i ryk zwierzęcia. Sam zacząłem krzyczeć i biec w tamtym kierunku, niedźwiedź wówczas odpuścił atak i uciekł
– dodał Synowiecki.
Potwierdził, że latem zgłosili fakt istnienia gawry zarówno do Nadleśnictwa Lutowiska, jak i do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, wnosząc o ustanowienie strefy ochronnej. Podkreślił też, że od tamtej pory, mimo próśb o dopuszczenie do postępowania, nie aktywiście nie otrzymali informacji o podjętych krokach. Było jedynie ogólne powiadomienia o wszczęciu postępowania.
Nie zastosowaliśmy się w pełni do zasad bezpieczeństwa. Obaj dochodzimy teraz powoli do siebie, ale nie zmienia to faktu, że czujemy się źle z sytuacją, w której, działając z dobrych pobudek, zakłóciliśmy spokój niedźwiedzia. Gdyby była ustanowiona tam strefa ochronna nie doszłoby do tej sytuacji
– przyznał Synowiecki.
Mężczyzna, który został w niedzielę zaatakowany przez niedźwiedzia przebywa w szpitalu w Krośnie. Odniósł rany szarpane i kąsane twarzoczaszki, a także ramienia, nóg oraz pleców. Jak poinformowała przedstawicielka szpitala, rany powoli się goją. 56-letni mężczyzna zostanie w placówce jeszcze kilkanaście dni.
Tekst: PAP / Fot.: GOPR, Bieszczady