Problem niedźwiedzi w Bieszczadach staje się coraz poważniejszy. Rosnąca populacja tych zwierząt, zmuszona do szukania pożywienia poza lasem, coraz częściej wkracza na tereny zamieszkałe, siejąc spustoszenie w gospodarstwach i budząc lęk wśród mieszkańców. Władze lokalne apelują o pomoc, ale ich działania napotykają na liczne przeszkody, a poszkodowani czują się bezsilni wobec braku skutecznych rozwiązań.
W tym artykule
Różne perspektywy, ten sam problem
Kwestia kontroli populacji niedźwiedzia brunatnego w Bieszczadach to temat, który budzi wiele kontrowersji. Gmina Solina wystąpiła do Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (GDOŚ) o zgodę na odstrzał do pięciu osobników. Jak przekazał nam wójt gminy Solina, Adam Piątkowski, w mediach pojawiły się już informacje o odmowie, jednak wójt dementuje te doniesienia. Żadna decyzja nie wpłynęła do tej pory. Rzecznik GDOŚ, Joanna Niedźwiecka, potwierdza, że wniosek wpłynął i jest rozpatrywany, ale trudno mówić o terminach, ponieważ zwrócono się do gminy o dodatkowe informacje.
Niekończąca się procedura i poczucie bezsilności
Wójt Adam Piątkowski podkreśla, że gmina od lat podejmowała działania w zakresie płoszenia, odstraszania i odławiania niedźwiedzi, współpracując z Fundacją Bieszczadziki. Były one jednak nieskuteczne. Wójt przypomina, że gmina Cisna otrzymała zgodę na odstrzał trzech osobników, a gmina Solina wciąż czeka na decyzję, ponieważ do postępowania przystąpiły fundacje i stowarzyszenia, które cały czas zadają kolejne pytania.
Wypowiedzi mieszkańców Bieszczadów dobitnie pokazują skalę problemu. Jedna z poszkodowanych osób, mieszkanka Bukowca, relacjonuje atak niedźwiedzi na swoje gospodarstwo. Opowiada, że trzy niedźwiedzie zabiły 21 kóz:
„(…) one nie były głodne, tutaj była rzeź, po prostu wyłamał wrota z tyłu za oborą, wszedł (…) bo poczuł zapach zwierząt, dostał się do środka, te zwierzęta nie miały gdzie uciec, bo to było zamknięte, więc po prostu trzy niedźwiedzie łapały co się dało, no i zabijały”
– relacjonuje poszkodowana.
Kobieta podkreśla, że odszkodowanie, które otrzymała, jest „niewspółmierne do strat”. Mówi wprost, że „dzikie zwierzęta mają większe prawa niż my, tutaj mieszkający”.
Policja i leśnicy mają ograniczone możliwości
Na problem z niedźwiedziami reaguje także policja. Aspirant Natalia Brzozowska z Komendy Powiatowej Policji w Lesku informuje, że od marca do komendy wpłynęło już ponad 60 zgłoszeń. Za każdym razem na miejsce kierowany jest patrol, który podejmuje czynności odstraszające zwierzę, takie jak użycie sygnałów błyskowych i dźwiękowych. Policjantka zaznacza jednak, że nie było dotąd zgłoszeń, gdzie życie i zdrowie ludzi byłoby bezpośrednio zagrożone. Podkreśla, że patrolom ciężko jest interweniować, bo zanim dotrą na miejsce, niedźwiedź zazwyczaj już odchodzi.
Również leśnik Krzysztof Orłowski wskazuje, że tradycyjne metody płoszenia, takie jak race czy sprzęt hukowy, są skuteczne tylko na jakiś czas. Z biegiem czasu niedźwiedzie przyzwyczaiły się do nich i przestały się bać. Leśnik sugeruje, że niedźwiedź musi poczuć ból, żeby odejść na stałe od siedlisk ludzkich. Stąd potrzeba regulacji prawnych na szczeblu krajowym, ułatwiających wykorzystanie do celów odstraszania broni gładkolufowej.
Potrzeba debaty i szukania nowych rozwiązań
Problem jest złożony. Przyrodnicy wskazują, że to nie sama liczba niedźwiedzi, a sposób prowadzenia interwencji i brak zabezpieczeń w gospodarstwach przyczyniają się do incydentów. Władze lokalne i mieszkańcy uważają jednak, że populacja jest zbyt duża i nie ma naturalnych metod na jej redukcję. Różne środowiska apelują o organizację debaty, aby połączyć argumenty z różnych punktów widzenia i wypracować skuteczne rozwiązania, które zadowolą obie strony.
Relacja Piotra Olechniewicza.








