Działalność ludzi powoduje, że coraz częstsze są przypadki spotykania niedźwiedzi czy wilków
– twierdzi Bartosz Pirga, który w Bieszczadzkim Parku Narodowym monitoruje dużą zwierzynę.
Jak mówi nasz gość, nie notuje się znaczącego wzrostu populacji drapieżników. Wielkim problemem jest za to płoszenie zwierzyny z jej ostoi. To m.in efekt intensywnego gospodarowania lasami zimą, a także dużej liczby poszukiwaczy poroży o tej porze roku. Jak twierdzi Bartosz Pirga, zważywszy na skale obecności ludzi w lesie, wyjątkowo mało jest takich przypadków jak poranienie kobiety, która ostatnio natknęła się na niedźwiedzicę przy jej gawrze.
Bliskie podchodzenie zwierzyny do siedzib ludzkich, to z kolei, zdaniem Pirgi, w dużej mierze efekt przyzwyczajenia do karmy, wykładanej przez myśliwych. Nasz gość podaje przykład tropionej przez niego niedawno niedźwiedzicy z dwójką młodych. Podchodziła ona pod kolejne ambony, gdzie drapieżniki jadły kukurydzę, przy okazji też przyzwyczajając się do zapachu ludzi. To może powodować, że zwierzęta szukają później pożywienia np. w kurnikach.
Z Bartoszem Pirgą rozmawiał Janusz Jaracz.
fot. Janusz Jaracz