Nawet jedna trzecia społeczeństwa zmaga się z jakąś stałą chorobą neurologiczną – powiedział PAP neurolog prof. Konrad Rejdak. Wskazał, że największym problemem są udary mózgu, których przybywa i dotykają coraz młodszych pacjentów.
Prof. Konrad Rejdak jest kierownikiem Katedry i Kliniki Neurologii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, prezesem Polskiego Towarzystwa Neurologicznego.
PAP: Jestem pod wrażeniem, w przedstawionym w poniedziałek raporcie pt. „Neurologia w Polsce. Stan obecny i perspektywy rozwoju” zawarliście państwo mnóstwo danych.
Prof. Konrad Rejdak: To obraz aktualnej sytuacji w polskiej neurologii. Zależało nam, aby zobrazować, jak duży jest zakres naszej działalności i skala podejmowanego wysiłku. Świadczymy opiekę nad pacjentami w przeróżnych stanach – oczywiście na pierwszym miejscu są udary i ich leczenie, ale dalej następuje szereg innych chorób, jak stwardnienia rozsiane, bóle głowy, otępienia i w ogóle zaburzenia neurozwyrodnieniowe, jak chociażby choroba Parkinsona.
Realizujemy bardzo dużo programów lekowych, to dobrodziejstwo ostatnich czasów, że pojawiły się terapie na poważne schorzenia neurologiczne. Stąd konieczne są zmiany i wsparcie dla naszej dyscypliny, aby móc dalej realizować te zadania i podejmować kolejne.
PAP: W zeszłym roku neurolodzy leczyli około 6 mln pacjentów z chorobami neurologicznymi. To olbrzymia liczba.
K.R.: Szacunki są takie, że nawet jedna trzecia społeczeństwa zmaga się z jakąś stałą chorobą neurologiczną. To stan dynamiczny, bo choroby te pojawiają się w różnych okresach życia człowieka, głównie na starość, ale rzeczywiście to pokazuje na skalę wysiłku, głównie w odniesieniu do świadczeń szpitalnych, ale nie tylko, bo wypełnione pacjentami są także poradnie, a liczba konsultacji neurologicznych wzrasta.
PAP: Prognozują państwo, że ten stan będzie się jeszcze pogarszał, chorych będzie coraz więcej w związku ze starzeniem się społeczeństwa.
K.R.: Niestety tak. To jest znak naszych czasów. Cieszymy się z dobrodziejstwa cywilizacji i poziomu medycyny, z tego, że wydłuża się okres życia, ale wiek jest czynnikiem ryzyka dla schorzeń neurologicznych. W związku z tym ich liczba będzie rosła.
PAP: Jaka choroba stanowi największy problem?
K.R.: Nieodmiennie udary mózgu – w 2023 r. odnotowano 79 246 przypadków udaru niedokrwiennego mózgu, w tym 50 759 przypadków zgonów. To był skok w odniesieniu do poprzednich lat, kiedy liczba przypadków była względnie stała i wahała się w latach 2016-2022 w przedziale 77-79 tys. rocznie.
Będzie przybywać także chorób zwyrodnieniowych, takich jak choroba Parkinsona czy Alzheimera (w zeszłym roku liczba pacjentów cierpiących na to ostatnie schorzenie wzrosła z 493 tys. osób, do 521 tys.), gdyż jest to w prostej linii wypadkowa wieku. Dlatego musimy przygotować się na te zmiany.
PAP: Dlaczego udary są największym problemem?
K.R.: Z kilku powodów. Pierwszy to wciąż wysoka śmiertelność – w ciągu pierwszych 30 dni hospitalizacji z powodu niedokrwiennego udaru mózgu umiera prawie 13 proc. pacjentów, gdy europejska średnia to 7,7 proc., choć i tak udało się nam zmniejszyć śmiertelność szpitalną. Ale jest jeszcze coś takiego, jak powikłania opóźnione, do których dochodzi, kiedy pacjent zostaje już wypisany do domu. Wpływają na to współistniejące schorzenia, niewystarczająca opieka, brak monitorowania parametrów zdrowia, np. nadciśnienia czy zaburzeń rytmu serca.
Ci pacjenci wymagają także rehabilitacji i opieki długoterminowej, a na tym polu mamy jeszcze dużo do zrobienia. Poza tym obserwuje się coraz większą zapadalność na udary mózgu wśród osób do 54. roku życia. Udar mózgu wciąż jest pierwszą przyczyną niepełnosprawności dorosłych Polaków oraz jedną z najczęściej występujących chorób neurologicznych.
PAP: Wspomniał pan o nowoczesnych metodach leczenia udarów i zapobieganiu śmiertelności, jedna z nich polega na mechanicznym odtykaniu naczyń krwionośnych w mózgu.
K.R.: Tak jest, do metody farmakologicznej, tzw. trombolizy, doszła trombektomia, która polega na dotarciu cewnikami do wnętrza tętnicy mózgowej, zlokalizowaniu skrzepliny poudarowej i jej usunięciu. Obie metody mają na celu udrożnienie naczyń i pozwalają na odwrócenie skutków udaru.
Ale nadal, mimo że Polska pnie się, jeśli chodzi o statystyki, w liczbie wykonywanych procedur i sięgamy poziomu 6 proc. trombektomii mechanicznej i ponad 20 w trombolizie farmakologicznej, to wciąż te 75 proc. osób albo dociera do szpitala za późno lub też z przyczyn medycznych nie kwalifikuje się do zastosowania wobec nich tych metod, więc tym samym doznaje poważnych następstw udaru.
PAP: Z pewnym zdziwieniem przeczytałam w raporcie, że do chorób neurologicznych zalicza się również depresja.
K.R.: Depresja jest oczywiście domeną psychiatrii, ale jest ona powikłaniem wielu chorób neurologicznych, więc także z tym problemem neurologia musi się zmierzyć. Udar mózgu, choroby przewlekłe, jak stwardnienie rozsiane, jak padaczka czy choroby neurozwyrodnieniowe wiążą się bardzo często z depresją, często właśnie neurolodzy podejmują się leczenia i opieki nad tymi pacjentami, nie zawsze kierując ich do psychiatrów.
PAP: Mamy problem z lekarzami i personelem pomocniczym, jest ich za mało w stosunku do liczby pacjentów, w dodatku co trzeci neurolog jest w wieku emerytalnym. Można coś z tym zrobić?
K.R.: Tak. Przede wszystkim chodzi o poprawę warunków pracy, bo choć zainteresowanie neurologią jest, gdyż to fascynująca dziedzina, ale młodych odstraszają warunki pracy, szczególnie szpitalnej, z ciężkimi dyżurami, podczas których trzeba się zajmować poważnie chorymi pacjentami z wielochorobowością, co wymaga wiedzy i stałego doskonalenia zawodowego.
Także praca pań pielęgniarek jest niezwykle ciężka, odpowiada warunkom pracy w oddziałach zabiegowych. Pamiętajmy, że to są często leżący pacjenci, z dużymi deficytami, opieka nad nimi wiąże się z wyczerpującą pracą fizyczną – trzeba ich układać, przenosić. To odstrasza, pielęgniarki wybierają inne oddziały, neurologia jest jedną z najmniej atrakcyjnych dziedzin.
PAP: Mówiąc o poprawie warunków pracy ma pan na myśli podwyższenie pensji?
K.R.: I to by się przydało, ale bodaj ważniejsza jest zmiana wskaźników obsady pielęgniarskiej w stosunku do liczby pacjentów. To nie jest pacjent chodzący, który sam jest w stanie o siebie zadbać, nie można przeliczać wskaźników zatrudnienia tak, jak na oddziałach, gdzie pacjenci są wydolni. W dodatku szpitale uwzględniają tzw. minima, czyli najmniejszą liczbę pielęgniarek, która powinna być obsadzona, podczas gdy warunki pracy są zupełnie inne, niż na oddziale zachowawczym, gdzie nie są prowadzone zabiegi operacyjne, więc nic dziwnego, że nie ma chętnych do tej pracy.
PAP: To, co uderzyło mnie podczas lektury raportu, to kwestia refundacji pewnych procedur – np. chory wymaga pięciu badań przed postawieniem właściwej diagnozy, a NFZ zwraca za jedno.
K.R.: Ma pani na myśli te nieszczęsne koszyki świadczeń z zupełnie archaicznymi listami procedur minimalnych? Nie uwzględniają one, że dokonał się ogromny postęp w neurologii i mamy do dyspozycji wiele badań niezbędnych do tego, aby należycie zdiagnozować pacjenta, aczkolwiek bardzo kosztownych. Niestety, one nie są brane pod uwagę, więc aby móc rozliczyć diagnostykę, pomija się koszt realnych badań, które obciążają budżet oddziałów, doprowadzając do ogromnego zadłużenia.
Wyceny muszą zostać urealnione, muszą uwzględniać koszty badań laboratoryjnych, dużo droższych, niż chociażby rezonans magnetyczny. Na razie cała wycena procedur jest zbudowana wokół rezonansu i obrazowania – podstawowych, ale niewystarczających. Paradoksalnie, aby otrzymać z NFZ jakiekolwiek pieniądze, musimy te badania obrazowe powtarzać, całkiem niepotrzebnie.
PAP: Jakie badania laboratoryjne są tak drogie?
K.R.: Panel badań laboratoryjnych często kosztuje kilka tysięcy złotych, ale to badania genetyczne, które są podstawą w diagnostyce, nie są w ogóle uwzględnione w koszyku. Mamy mnóstwo rzadkich chorób uwarunkowanych genetycznie i nie da się postawić diagnozy na podstawie samych badań rezonansem.
PAP: Rozmawialiście na ten temat z resortem zdrowia?
K.R.: Tak, nawet rozpoczęły się prace nad wyceną i mamy nadzieję, że doprowadzi to do urealnienia wyceny, której nie mogliśmy się doprosić przez całą poprzednią kadencję Ministerstwa Zdrowia. Liczymy na postęp.
PAP: Porozmawiajmy jeszcze o rehabilitacji, niezbędnej przy chorobach neurologicznych – jak wygląda ta kwestia?
K.R.: To ogromny zakres potrzeb, a jednocześnie najważniejsze uzupełnianie terapii, biorąc pod uwagę, że wielu pacjentów ma deficyty neurologiczne i pilnie wymaga leczenia rehabilitacyjnego, które jest słabo dostępne, bardzo długo się na nie czeka.
Jedyną grupą preferencyjną jest leczenie udaru, natomiast w wielu innych schorzeniach mamy pacjentów z niedowładami ruchowymi wymagającymi takiej samej rehabilitacji, jak przy udarze. Ale wyceny tych świadczeń są bardzo nieatrakcyjne, stąd jeszcze dłuższe do nich kolejki.
PAP: Rozumiem, że rehabilitantom, fizjoterapeutom bardziej opłaca się przyjmować pacjentów prywatnie?
K.R.: Tak też bywa, więc system wymaga głębokiej reformy. Na oddziałach neurologicznych pacjenci oczekują na miejsce rehabilitacyjne, co w rezultacie zapycha te odziały, bo nie wypisuje się pacjentów do domu zanim nie dostaną tego, czego potrzebują.
To jest problem systemowy, który generuje astronomiczne koszty, w dodatku przedłużający się pobyt na neurologii też nie jest właściwie wyceniony. Gdyby postawić to z głowy na nogi, mając do dyspozycji zdobycze współczesnej medycyny, można by skrócić pobyt pacjenta na oddziale do kilku dni. Ale że nadal stoimy na głowie, pacjenci leżą tygodniami, a czasem i miesiącami, ze stratą dla nich samych, dla budżetu i całego społeczeństwa. (PAP)
Rozmawiała: Mira Suchodolska
mir/ agz/ amac/