W kinach pojawił się najnowszy film Jana P. Matuszyńskiego zatytułowany „Minghun”. To zupełnie inne kino niż to, do którego przyzwyczaił nas reżyser m.in. „Ostatniej Rodziny”, „Króla” czy „Watahy”. Tym razem Jan P. Matuszyński proponuje kino czułe, osobiste i ogromnie emocjonalne.
Bohaterem opowieści jest wdowieć Jerzy, wykładowca akademicki, jego żona Chinka była muzykiem, córka także jest utalentowaną muzycznie wirtuozką. Nazywana przez ojca Masią, przygotowuje się do wejścia w dorosłość. Nagły wypadek, w którym ginie Masia zmienia wszystko.
Rozpacz i samotność Jerzego są ogromne. Do Warszawy przyjeżdża mieszkający w Szkocji teść Jerzego. Jerzy i Ben nie utrzymują dobrych kontaktów – wydarzenia z przeszłości zmieniły relacje między nimi.
Teraz gdy obydwaj stracili bliskich, wyjątkowo zachowują umiar emocji i poprawność relacji. Ben przyjeżdża do Jerzego z konkretnym planem, usiłuje nakłonić zięcia do odprawienia chińskiego rytuału minghun.
To „zaślubiny po śmierci”, w tradycyjnych wierzeniach chińskich zaślubiny mają połączyć dusze zmarłych i uchronić je przed wieczną samotnością. Jak jednak znaleźć odpowiedniego dla córki partnera? Jak znaleźć w sobie wiarę w sens rytuału, który wygląda raczej na żart ze śmierci.
Jan Matuszyński niczym Krzysztof Kieślowski pilnie obserwuje swojego bohatera w sytuacji ekstremalnej, przeżywa wraz z nim rozpacz, szuka sposobu jak przeżyć żałobę.
Zderza racjonalizm z duchowością, świat kultury zachodu z mentalnością ludzi wschodu.
Film jest wędrówką, która odsłania emocjonalne i psychologiczne przemiany Jerzego, rejestracją zmieniających się relacji z bliskimi i nowymi znajomymi, odkrywaniem tajemnice bliskich i planów, które snuli.
Jan P. Matuszyński, opowiada o najważniejszych wartościach w życiu człowieka i paradoksalnie daje widzowi nadzieję.
Główną rolę w filmie „Minghun” zagrał Marcin Dorociński. To jedna z najlepszych i najbardziej przejmujących kreacji w karierze aktora.
Z Marcinem Dorocińskim rozmawia Adam Głaczyński:
Teskt: A.Głaczyński, fot. A.Głaczyński, Ł.Bąk